Aktualnie temat skanowania negatywów dotyczy ciągle aktywnych pasjonatów fotografii analogowej, ludzi, którzy nie widzą innej metody dla prawdziwej fotografii jak klisza filmowa, posiadaczy archiwum własnych prac właśnie na negatywach, slajdach czy nawet płytach szklanych oraz tych, którzy odziedziczyli taki dorobek po ustępujących pasjonatach fotografii. W moim przypadku - poza bogatym własnym archiwum analogowym - to także bogaty zestaw prac w postaci zwiniętych rolek negatywów czarno-białych, w różnych formatach, wykonanych przez moich Rodziców, skrzętnie przechowywany przez mojego Tatę chomikującego takie pamiątki ... pewnie dla przyszłych pokoleń.
Prawdą jest także to, że od początku pojawienia się możliwości prezentacji obrazu z użyciem środków cyfrowych (czyli ok. 30 lat temu) fascynuje mnie połączenie tych dwu światów. Cały czas jest coś dziwnego w tym, że fotografia analogowa wykonana tylko i wyłącznie w sposób analogowy (czyli od filmu zaczynając, a na powiększalniku kończąc) ma w sobie coś specyficznego i artystycznie ujmującego. Inna prawda jest też taka, że fotografia cyfrowa osiągnęła techniczną perfekcję, a zdjęcia wykonane prawie każdym smart-telefonem mają fantastyczną jakość. Nie zmienia to oczywiście tego, że zdjęcie cyfrowe robione klasycznych aparatem jest jeszcze lepsze i jeszcze technicznie doskonalsze co widać szczególnie przy wielkoformatowych wydrukach.
Po co zatem skanować stare firmy? Z powodów oczywistych - aby pokazać je w sieci i zbudować cyfrowe archiwum ... np. dla naszych dzieci.
Moim dość istotnym problemem jest także to (powtórzę to jeszcze raz), że ogromna część odziedziczonego archiwum (a także moje pierwsze filmy) są w niepociętych rolkach, a większość skanerów dedykowanych oraz każdy skaner płaski zakładają skanowanie pociętych klisz. To bardzo kłopotliwa sytuacja dla błony pamiętającej mechanicznie swój zwój i kompletnie nie mającej ochoty leżeć płasko. To także duże wyzwanie związane z samym mechanicznym cięciem błony na kawałki.