Tytułem wstępu.
***
Niniejsza publikacja nie ma ambicji popularno-naukowych ani poradnikowych. Nie należy jej także traktować jako wyznacznika. Nie jestem lekarzem i moje stwierdzenia, określenia, wnioski należy traktować jako interpretację pacjenta, a nie profesjonalisty. Napisałem ją z nadzieją, że może komuś się przyda i nakieruje na działania bardziej konkretne niż po omacku, z którymi sam musiałem się borykać.***
Komuniści nauczyli nas pic i palić” – to bardzo powszechna teza powojennego pokolenia rodziców i ich dzieci. To prawda, w czasach PRL papierosy i wódka były nie dość, że powszechnie dostępne to jeszcze bardzo tanie. Specjalnie piszę „wódka”, bo o dobrej jakości winie (czyli winie, a nie napojach alkoholowych typu „Leśny Owoc” lub „Czar PGRu”) nie było mowy. Piwo było – ale ze strony każdego zmysłu okropne. Za to wódka była w zasadzie bardzo dobrej jakości. Mój Tato palił „Sporty” w ilościach przerażających (ok. dwie paczki dziennie). Mama (do pierwszego zawału) paliła „ekskluzywne” „Carmeny”. Ja trzymałem się w używkowej czystości do osiemnastego roku życia. Potem używki (zwłaszcza papierosy) towarzyszyły mi w mojej życiowej drodze dość intensywnie po to, aby rzucić ten nałóg w 2000 roku – dużo za późno, po 27 latach palenia. Siostra nigdy przesadnie nie piła alkoholu, a papierosa nigdy nie wzięła do ust. Taka to była z nas rodzina z punktu widzenia używek.
Moment mojego rzucenia palenia był dla mojej Rodziny i współpracowników wydarzeniem znaczącym, bowiem było widać, że zaszła zmiana. Rodzina o tyle była zachwycona, że znalazłem substytut dla niepalących rąk. Zainteresowałem się kuchnią azjatycka, a tam precyzyjnego krojenia było sporo i to na małe kawałeczki zatem ręce długo były zajęte. Moje chińskie dania wszystkim smakowały i zapewne dlatego, że nie były aż tak dobre tylko nikt wtedy nie wiedział, jak powinny smakować. Do rzucenia palenia będę namawiał zawsze! To jeden z najokrutniejszych zalegalizowanych sposobów na istotne skrócenie życia człowieka.

Wszelkie kłopoty władzy w okresie PRL zaczynały się w momencie, kiedy drożały papierosy lub wódka, albo na pułkach brakowało „ulubionej flaszki”. Nie zgadzam się jednak z tezą, że to PRL i tzw. „komuniści” rozpili oraz rozpalili Naród i nie chodzi mi tutaj o potwierdzający regułę wyjątek mojej Siostry. Wystarczy popatrzeć na choćby amerykańskie filmy z lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych czy też siedemdziesiątych. Każda nerwowa sytuacja, każdy problem, każda narada, każdy seks spowite były dymem papierosa i szklanką dobrego alkoholu.
Pamiętam jak w latach siedemdziesiątych leżałem na oddziale chirurgii urazowej po wypadku na nartach i na szafkach, przy naszych łóżkach były popielniczki. Pamiętam, że były wyznaczone miejsca np. w restauracjach dla niepalących, ale nigdy nie było tematu, że przy niepalącym nie palimy. Kobietom w ciąży zalecono niepalenie, ale nie było takiego zwyczaju, aby przy ciężarnej nie palić. Pamiętam w latach osiemdziesiątych swój pierwszy lot z Warszawy do Wiednia samolotem AN-24. Trzepało okrutnie podczas burzy śnieżnej więc steward ratował sytuację rozlewając ze szklanej butelki wódkę do szklanych literatek 100ml. Natomiast w każdym fotelu były popielniczki, a wiadomo – wódka lubi dym. Więc atmosfera szybko zrobiła się jak w podmiejskiej spelunie. Takie to były czasy.

To prawda: alkohol i nikotyna to jedne z czynników ryzyka powstania chorób serca. Ale ani nie podstawowe, ani nie jedyne. Czynników ryzyka jest dużo więcej, a niektóre z nich takie jak genetyka czy stres są w zasadzie nie do wyeliminowania.
Moja kardiologiczna kariera.
Postanowiłem przybliżyć nieco moje problemy zdrowotne związane z sercem podając je w kontekście horyzontu czasowego. Pozwoli to uświadomić sobie jak podstępna i długodystansowa jest to choroba.

Moje kłopoty z chorobą naczyń i serca zaczęły się dość wcześnie. W połowie lat dziewięćdziesiątych stwierdzono bowiem u mnie nadciśnienie. W pracy poczułem się bardzo źle i postanowiłem wrócić do domu. Wracałem samochodem (wtedy Skoda 120L) z zawrotną prędkością 20-30 km/h, bo po prostu bałem się jechać szybciej. Zaraz po powrocie udało mi się dostać do kardiologa w lokalnym Ośrodku Zdrowia, który zmierzył ciśnienie i powiedział, że to szybko opanujemy. Nie pytał o palenie, picie, pracę, styl życia. Przepisał lek (było to Prestarium), który faktycznie pomógł.
Za parę lat już było gorzej. Jednego dnia w domu już nie czułem się najlepiej i w pracy telefonicznie zarezerwowałem wizytę u kardiologa. Zrobili mi EKG, echo serca i już nie pozwolili wstawać. Karetką zostałem przewieziony do szpitala. I tak następne dwa tygodnie, w tym sylwestra 1998/1999 spędziłem w szpitalu. EKG wskazywało na zawał, ale rozpoznanie na wypisie jest trudne do interpretacji choćby dlatego, że pisane po łacinie. W szpitalu rozważano skierowanie na nowatorską metodę diagnostyczną do Szpitala z Oddziałem Kariologii Interwencyjnej, ale ostatecznie, po EKG wysiłkowym, uznano, że nie jest to potrzebne i jestem zdrowy. Przy wypisie pouczono mnie o obowiązującej diecie wątrobowej i zdrowym stylu życia.

Po kolejnych dwu latach w 2001 roku wylądowałem w Instytucie Kariologii z rozpoznaniem „zaostrzenie choroby niedokrwiennej serca”. Zostałem poddany zabiegowi koronarografii, który już określił moje schorzenie jako „miażdżyca tętnic wieńcowych” i od razu wykonano zabieg angioplastyki (popularnie nazywane to było balonikowaniem). Krótko mówiąc, leczenie polegało na trzykrotnym miażdzeniu zatoru wapiennego w tętnicy „balonikiem” pompowanym do 10 atm. W trakcie pobytu w szpitalu usłyszałem także, że „wcześnie mnie wzięło” i że mój stan już wymaga troski, a życie ograniczeń. Niestety ani praca, ani problemy rodzinne na życie z ograniczeniami zupełnie mi nie pozwalały (albo nie chciałem aby pozwalały). W tym momencie chcę zwrócić uwagę na jeden aspekt. Jak w czasie zmienia się podejście do leczenia i choćby farmakologii. Trafiłem na początek rewolucyjnej diagnostyki i metody leczenia choroby wieńcowej, czyli upowszechnienie się zabiegu koronarografii i angioplastyki. Trafiłem także na początek stosowania w tej chorobie statyn. Ja miałem zawsze niski cholesterol. Wynikało to z diety, ale także „z urody”. Dlatego najpierw kazano mi zażywać minimalną dawkę statyn co dwa dni, a później w ogóle zaprzestać jej zażywania. Jak się niedługo okazało to był błąd – dzisiaj powiedziano by błąd w sztuce lekarskiej.

W 2007 roku z pracy zabrała mnie karetka pogotowia i od razu trafiłem na stół z rozpoznaniem zawału serca. W ciągu miesiąca byłem w szpitalu dwa razy i za pośrednictwem tzw. przezskórnej interwencji wieńcowej (czyli koronarografii i angioplastyki) zaimplantowano mi trzy stenty. Leczenie było skuteczne, dlatego szybko wróciłem do zdrowia i pełnej aktywności choć ostrzeżenie jakie dostałem było już bardzo poważne. Tak na marginesie już nikt nie dyskutował, czy mimo niskiego cholesterolu mam brać statyny? – takkoniecznie! Dbałem o siebie, ale w sposób nieprzesadny. Żyłem pełnią życia zawodowego, rodzinnego i towarzyskiego. Nie oszczędzałem się. Leki przyjmowałem regularnie, nie paliłem, ale lampka wina do kolacji biznesowej nie była zwyczajem, od którego stroniłem. 

W 2014 roku miałem incydent bliski omdlenia w samolocie razem ze złym samopoczuciem i lekarz, który się mną opiekował od 2001 roku, mimo dobrej próby wysiłkowej, zdecydował się na kontrolną koronarografię. Na sali w trakcie badania słyszałem różne odgłosy typu „wapno, wapno” ale i tonujące stwierdzenia typu „nie sądzę”. Badanie skończyło się bez interwencji z wnioskiem: do leczenia zachowawczego. Tak po latach zastanawiam się, czy jeżeli w trakcie tego badania wygrałaby opcja „wapno” i padła decyzja na kolejny stent, to czy aby nie zmieniłoby to mojej kariologicznej drogi.

Dalsze lata, podobnie jak wszystkie po 2001 roku, upłynęły na regularnym (wykonywanym dwa razy do roku) badaniu wysiłkowym EGK i specjalizowanych badaniach krwi. Mimo, różnych dolegliwości o możliwie różnej interpretacji, wyniki bardzo uspakajały i mnie i lekarzy. Najczęściej skarżyłem się na przeszywający ból od mostka do kręgosłupa oraz drętwienie brody. Wobec dobrych wyników krwi i badania wysiłkowego na ogół słyszałem – „raczej nie serce”, albo „proszę się nie domagać na siłę koronarografii”. Reagowałem spokojnie. Autorytety mnie uspokajały to też uznawałem, że mają rację. Aż przyszła jesień 2024.
Usłyszałem to czego zawsze się bałem - bypassy
Wspomniana jesień 2024 nie była dla mnie łatwa. Poza znanymi mi dolegliwościami około kardiologicznymi zaczęły się pojawiać silniejsze bóle wysiłkowe. Potrafiłem je przetrzymać, a nawet zniwelować większym wysiłkiem, ale wcale nie było to do bezrefleksyjnego potraktowania. Zrobiłem w trybie przyspieszonym badanie wysiłkowe EKG i badania krwi. Wyszły dobrze nad wyraz dobrze, a lekarz stwierdził „wszystko w porządku”. Skoro było dobrze to pojechałem na ryby do Norwegii, gdzie w zasadzie czułem się świetnie. 

Po powrocie złe samopoczucie zaczęło jednak się intensyfikować, a organizm czasami był w trybie, który odbierałem jako ogólne niedotlenienie. Nie uspokajały mnie wyczyny typu chodzenie po schodach na czwarte piętro czy bieganie. Czułem się źle. Byłem parę razy na progu decyzji o wezwaniu karetki, ale udawało się to przeczekać. Wróciłem do lekarza, który mnie znał i leczył od ponad 20 lat i znowu usłyszałem, że nie ma podstaw do niepokoju. Kiedy w ciągu tygodnia przyszedłem na wizytę ponownie lekarz już nieco zirytowany wpisał mi w kartę „pacjent bardziej przestraszony niż chory”. No to jak tak, to pojechałem za granicę na tygodniowy pobyt. Czułem się nadal źle. Były takie noce, że zrywałem się z łóżka z dziwnym objawem lub bólem i chodziłem godzinami po sypialni bojąc się położyć. Wróciłem do swojego lekarza z informacją, że się stąd nie ruszę bez zlecenia dodatkowych badań. „No dobrze, zrobimy Angio CT, to się uspokoisz” – usłyszałem ostatecznie. Czekając na badanie udałem się do innego autorytetu, który też mnie znał i czasem leczył od lat i usłyszałem, że „przy moich wynikach robienie koronarografii byłoby błędem medycznym”. Wcale mnie to nie uspokoiło, choć dwaj znani i doświadczeni lekarze, profesorowie mówili to samo. Trafiłem jednak na trzeciego, którego polecił mi mój dentysta. Później okazało się, że jako młody lekarz ten obecny Pan Profesor wkładał mi w 2007 roku pierwszego stenta w trakcie zawału. Ten lekarz po drugiej wizycie i analizie echa zrobionego u wskazanej Pani doktor wypisał skierowanie do szpitala. Ponieważ wcześniej zrobiłem już Angio CT i czekałem na wynik (jak się później okazało czekałem na ten wynik 10 tygodni!) ustaliliśmy, że do szpitala udam się z wynikiem, bo być może coś to pomoże w diagnostyce. Mimo pesymizmu „nowego” Pana Profesora, który uważał, że trzeba mnie położyć od razu na stół przeczekaliśmy do wyniku.

Kiedy odbierałem (powtórzę – po 10 tygodniach) wynik przeczytałem go w zasadzie z zadowoleniem bowiem nie było tam radykalnych stwierdzeń typu całkowita niedrożność. Raczej wszystko było opisywane w kategoriach „możliwych” przewężeń. Pokazałem ten wynik lekarzowi, który uznawał mnie „za bardziej przestraszonego” i usłyszałem – „no jeżeli to jest prawda to masakra”. Trzeba robić koronarografię. Wspomniałem, że już „grzeje” kolejkę w innym szpitalu i mam bardzo bliski termin, co ucieszyło mojego lekarza i nawet rekomendował mojego „nowego Pana Profesora” jako doskonałego operatora.

W szpitalu wylądowałem w zasadzie z dnia na dzień. W trakcie diagnostyki (koronarografii) nie wykonano żadnej interwencji. Moje tętnice sercowe, łącznie z tzw. pniem, były w stanie tragicznym. Angio CT się nie myliło, a w zasadzie było zbyt optymistyczne. Zostałem zdjęty ze stołu i przedstawiony do konsultacji grupie „heart team” złożonej z kariologów i kardiochirurgów. Podjęto decyzję – optymalne leczenie dla pacjenta to wszczepienie pięciu bypassów.
Jak bypassy to jakie?
Ten temat był mi kompletnie nieznany. Kardiochirurgia to skrajnie inne pole niż najbardziej interwencyjna kardiologia. To inni ludzie, inne podejście i zupełnie inne metody.
O bypassach wiedziałem tyle, że rozcina się piłą mostek pacjenta, pobiera z nogi żyły i wszczepia obejścia „zatkanych” tętnic wieńcowych. Tak to się robiło już 50 lat temu i takie przypadki znałem w mojej rodzinie. Jednak znowu – dzięki temu, że minęło sporo czasu i kardiochirurdzy nie zasypywali gruszek w popiele zaczęły się zmieniać i metody, i podejście. 

Po pierwsze okazało się, że bypassy żylne wcale nie są takie fajne. „Zarastają” i to czasami po bardzo krótkim czasie (np. rok). Trudno mi ocenić, jak się leczy taki problem, choć słyszałem o możliwościach (nie zawsze) poszerzania prześwitu stentami. Dlatego kardiochirurdzy zaczęli zamieniać bypassy żylne bypassami tętniczymi. Tętnice pobierane są z przedramienia i/lub z klatki piersiowej (tzw. tętnice płucne czy obojczykowe). Serce jak dostaje bypass tętniczy w zasadzie ma to, co w momencie, kiedy rodzi się człowiek. To dokładnie taki sam materiał, a nie zupełnie inna struktura żyły. Dlatego uważa się, że bypassy tętnicze są efektywniejsze, bardziej prorokujące dobre zdrowie na lata i skuteczniejsze. W niektórych ośrodkach, przy dużej ilości bypassów robi się zabiegi metodą mieszaną: żylno-tętnicze. Jeżeli mogę cokolwiek rekomendować w tym momencie na bazie pozyskanych nauk to, jeżeli bypassy to tylko tętnicze.

To nie koniec tematu. Jako entuzjasta nowości i robotyki zacząłem się rozglądać za sposobem wykonania zabiegu technikami mniej inwazyjnymi. W 2019 roku miałem doświadczenia z robotem daVinci przy okazji innego zabiegu, którą to metodę autorytety przeróżne mi odradzały. Ostatecznie zdecydowałem się właśnie na taki zabieg i udał się doskonale. Dlatego gdy zadałem pytanie o inne niż tradycyjne metody wykonania bypassów i usłyszałem „daVinci” uznałem, że jest nadzieja na to, aby to czego najbardziej się bałem, czyli rozcięty mostek piłą tarczową, mnie jakimś cudem ominął.

Mój „nowy” Pan Profesor zaraz po bardzo detalicznym wyjaśnieniu, dlaczego próby leczenia mojego stanu metodami kardiologii inwazyjnej są przyszłościowo mało obiecujące, a przede wszystkim mocno ryzykowne wspomniał, że jest w Polsce miejsce, w którym realizuje się operacje wszczepienia bypassów z asystą robota. Zabrzmiało to dla mnie i jak nadzieja i jak zachęta. Moja pasja i wiara w naukę została znowu mocno pobudzona.

Tym miejscem jest Szpital MSWiA w Warszawie, a konkretnie Klinika Kardiochirurgii i Transplantologii Państwowego Instytutu Medycznego przy ulicy Wołoskiej 137.
Stosunkowo szybko udało się ustalić wizytę kwalifikacyjną w tym Szpitalu u Pana Profesora Kazimierza Suwalskiego, konsultanta w Klinice. Po zapoznaniu się z dokumentacją Pan Profesor wstępnie zakwalifikował mnie na operację wszczepienia bypassów tętniczych tradycyjną metodą na bijącym sercu. Zatem byłem w połowie zadowolony bowiem tradycyjność metody oznaczała jednak cięcie mostka, ale min. cztery bypassy tętnicze przemawiały do mnie bardziej niż rozważane w innych ośrodkach może mieszane z dwoma tętniczymi. Rozpoczął się okres oczekiwania, który spędziłem na wielu rozmowach i konsultacjach z kardiologami inwazyjnymi i kardiochirurgami.
Rozmowy te były realizowane nieco po omacku i absolutnie bez mojej choćby bazowej wiedzy na tematy kardiochirurgiczne. Niestety zdarzało się, że podobnie jak w trakcie konsultacji przed wspomnianą wyżej operacją w 2019 roku, merytoryka opinii wydawanej przez doświadczonego lekarza i naukowca była zaburzona aspektem czysto konkurencyjnym. Aż było widać, że to nie ja, pacjent i mój problem jest ważny tylko fakt, który ośrodek będzie realizował operację. W trakcie tego okresu dowiedziałem się także, że w zasadzie są trzy, określane jako równoważne, metody leczenia mojego schorzenia. Pierwsza to farmakologia bez żadnej interwencji, stosowana w przypadku, gdy nie ma żadnych dolegliwości bólowych. Druga to wieloetapowa interwencja kardiologiczna polegająca na „wygrzebywaniu” zwałów zwapnień. Realizowana u pacjentów, którzy nie mogą poddać się z różnych względów operacji wszczepienia bypassów lub którzy odmówią po prostu ze strachu takiej operacji. Na moją logikę, inżyniera informatyka, zabieg taki jest mocno niebezpieczny, bo wszystko może pójść nie tak, zwłaszcza w przypadku zwapnień w tzw. pniu i skończyć się oderwaniem kawałka zniszczonej tkanki i problemami już nie tylko z zatorowością ukrwienia serca, ale i mózgu. Trzecia metoda to wszczepienie bypassów. Na ogół z wyboru i ze wskazaniem na najbardziej obiecującą co do przyszłości i kondycji pacjenta.
Po pięciu koronarografiach i trzech stentach w mojej długoletniej karierze, silnych dolegliwościach wieńcowych, intuicyjnie czułem, że teraz czas na bypassy.

Jednak ostateczny wybór zawsze jest po stronie pacjenta. Konsultując swój przypadek ze znanym autorytetem międzynarodowym poprosiłem o merytoryczna opinię co do wyboru metody leczenia z uwzględnieniem mojego stanu zdrowia i całej historii. Skupiłem się na pytaniu – czy bypassy czy może jednak angioplastyka?
Oto odpowiedź jaką dostałem (polskie pisownia poprawiona) z „merytorycznym uzasadnieniem”, dlaczego metody angioplastyki byłyby w moim przypadku lepsze niż kardiochirurgia i bypassy:
Jeśli chce Pan mieć otwarta klatkę piersiowa, a potem zadrutowaną etc. (intubacja, respirator, rurki w prywatnych częściach ciała, ryzyko arytmii, krwawienia etc.) i spędzić tydzień w szpitalu w najlepszym razie to OK.
To w zasadzie trudno komentować bowiem ja tu merytoryki nie widzę. Może dodam tylko, że rozważania dotyczyły zabiegu wykonanego zagranicą w trybie komercyjnym. To chyba wiele mówi.

Natomiast przekazywane opinie o robotyce i kardiochirurgii czasem były bardzo ostrożne, ale dla mnie zrozumiałe. Wskazywały na to, że jest to początkowy etap i trudno mówić o skuteczności wobec choćby wielkości próbki wykonanych zabiegów. Mówiono mi, że daVinci w urologii, ginekologii i innych dziedzinach medycyny to aktualnie standard, ale w kardiochirurgii to nowość, początkowy etap, bardziej badawczy i naukowy niż rutynowy. Niektórzy posuwali się nawet do stwierdzeń, że robotem to operować trzeba umieć i wskazywali na liczne doniesienia prasowe o karygodnych błędach lekarskich. Dokładnie to samo przeżywałem w 2019 roku przed decyzją o operacji z wspomaganiem robotem. Nie przestraszyło mnie to. Całą swoją karierę zawodową i jako naukowca i jako inżyniera wierzyłem mocno w naukę i postęp.
I tak czekałem na informacje o terminie operacji po kwalifikacji oraz cały czas biłem się z myślami, że może jednak ktoś rozważy mój przypadek ponownie i zakwalifikuje mnie do operacji z użyciem robota?
Aż tu nagle ….
Pewnego dnia zadzwonił telefon i poinformowano mnie, że zmieniono moją kwalifikację i aktualnie rozważany jest zabieg operacyjny z asystą robota daVinci. Ucieszyło mnie to, ale jednocześnie wprowadziło pewien zamęt w myśleniu, bo do poprzedniej kwalifikacji zdążyłem już przywyknąć. Osobiście dla mnie największym problemem było jednak to, że o sposobie realizacji tej operacji, bardziej w szczegółach niż ogólnikach, nikt tak naprawdę nic nie wiedział. Po części jest to zrozumiałe bowiem w Polsce takie zabiegi wykonuje tylko jeden ośrodek (wspomniana Klinika Kardiochirurgii i Transplantologii Państwowego Instytutu Medycznego) ale co nawet bardziej istotne tylko jeden doktor, Profesor Piotr Suwalski, naukowiec, ale także niezwykle zajęty człowiek, kierownik Kliniki i jednocześnie Dyrektor Państwowego Instytutu Medycznego. Z moich informacji wynikało więcej. Operacje tego typu poza Szpitalem MSWiA realizowane są w Europie tylko w Barcelonie i trudno nawet określić czy gdziekolwiek na świecie. Pan Profesor Piotr Suwalski jest bardzo rozchwytywany przez cały Świat w kwestii pokazowych operacji kardiochirurgicznych z użyciem robota. Trudno się dziwić. Podejście to, to nie tylko nadzieja dla pacjentów na być może mniejsze cierpienia, ale także nowy kierunek badawczy dający nadzieję na postęp.

Uprzedzano mnie, że Pana Profesora Piotra Suwalskiego pacjent może spotkać jedynie na sali operacyjnej, ale ja wręcz się uparłem, że bez rozmowy z Panem Profesorem i jego wyjaśnień co do sposobu realizacji operacji nie jestem w stanie podjąć decyzji choćby z minimalnym przekonaniem. Po licznych próbach i staraniach ostatecznie udało mi się umówić na spotkanie. Pan Profesor znalazł dla mnie trochę czasu w trakcie naprawdę intensywnego dnia spotkań z dużo ważniejszymi osobami i to w dużo ważniejszych sprawach.

Po ok. 15 minutach rozmowy z przemiłym człowiekiem, bo taką osobą jest Pan Profesor i jego obrazowym wyjaśnieniom w postaci odręcznego rysunku na kartce zrozumiałem ideę operacji, jej zalety i sposób realizacji. Po tej jednej, w sumie krótkiej rozmowie byłem święcie przekonany, że bardzo chcę być operowany właśnie w taki sposób. Miałem nadzieję, że losy kwalifikacji co do sposobu realizacji zabiegu się już nie zmienią, a termin nie będzie zbyt odległy. I tak się stało. Wyznaczono mi niedaleki termin choć sumarycznie na zabieg od decyzji „heart team” czekałem ponad dwa miesiące. Biorąc jednak realia panujące w Polsce był to termin szybki, bo zwyczajowo operacje bypassów na „cito” to ok. trzech miesięcy.
Jak wygląda operacja wszczepienia bypassów w asyście robota daVinci?
Ponowienie zwracam w tym miejscu uwagę na fakt, że opisuję tutaj moją interpretację uzyskanych informacji, a nie profesjonalną wiedzę. 
Zabieg ten określany jest jako małoinwazyjny co raczej ma związek z efektem końcowym niż faktyczną ingerencją w ciało człowieka. Robotem pobierane są tętnice płucne (czy też podobojczykowe) i bez odcinania jednego końca wszczepiane w tętnice wieńcowe serca w celu ominięcia „zatkanych” naczyń. Dzięki robotowi można pobrać tętnice odpowiedniej długości i wszczepić je w stylu „skaczącym”. Co ciekawe zupełnie pomija się współpracę bypassów z aortą. Samo szycie pobranych tętnic do serca realizowane jest ręcznie poprzez małe cięcie pod lewą piersią. W trakcie zabiegu ze względu na lewarowanie serca wdrożone jest wspomagające krążenie pozaustrojowe chroniące organizm przed zapaścią i choćby udarem. Tak wykonany zabieg trwa dłużej niż realizowany metodą tradycyjną co na pierwszy rzut oka może być zaskakujące, ale po głębszym zastanowieniu wydaje się zrozumiałe.

W moim przypadku operacja trwała 12 godzin, potem prawie dwie doby „w śpiączce” z intubacją na sali intensywnej terapii, jeden dzień na sali pooperacyjnej i potem już sala ogólna. Dla anestezjologa utrzymanie pacjenta w dobrej kondycji w trakcie i po takiej operacji to Himalaje doświadczenia i umiejętności, a dla pacjenta to czasem stąpanie po linie grubości brzytwy. Trzy zespoły lekarzy – chirurdzy, anestezjolodzy, instrumentariusze – intensywnie pracowały przez tak długi czas z ekstremalną uwagą i precyzją. To naprawdę trudno porównać do jakiegokolwiek innego zawodu. Nie wyobrażam sobie ciążącej presji i poczucia skrajnej odpowiedzialności, którą przeżywają lekarze w trakcie każdego, a co dopiera tak wyczerpującego zabiegu.
Powikłania
Aktualnie wśród chirurgów krąży powiedzenie, że mimo wyśrubowanych standardów i ogromnej już wiedzy na temat zabiegów operacyjnych liczba możliwych powikłań jest stała. Nie da się jej zmniejszyć. Oczywiście mówimy tu o pewnym uśrednieniu reakcji ludzkiego ciała bowiem kwestie powikłań czy też efektów ubocznych to sprawa mocno indywidualna.

Nie mam ambicji wymienienia wszystkich możliwych kłopotów, ale przedstawię jedynie te, które dotknęły mnie osobiście lub które widziałem na własne oczy. Możliwe powikłania zależą także od sposobu wykonania operacji i procesu rehabilitacji oraz …. samego pacjenta. Może zacytuję tutaj słowa rehabilitanta, które usłyszałem przy pierwszym „pionowaniu”. Powiedział mi tak: „proszę pamiętać, że bypassy niezależnie od metody do operacja porównywalna do zderzenia się ludzkiego ciała z tramwajem. Proszę mieć tego świadomość”.

Serce bardzo nie lubi być ruszane, szyte, dotykane. Reaguje na takie zaczepki różnie. Broni się co powoduje oczywiście wiele dolegliwości dla pacjenta.

•    W przypadku operacji wszczepienia bypassów metodą tradycyjną z cięciem mostka, kluczowym jest od pierwszych chwil zapewnienie komfortu zrośnięcia się mostka. Proces ten trwa ok. sześciu miesięcy i jest to bardzo wrażliwy okres z szeregiem ograniczeń. Spać możemy tylko na plecach, ręce możemy podnosić tylko na wysokość ramion, nie możemy prowadzić samochodu, nie możemy latać samolotem, musimy w zasadzie non stop przebywać z usztywnieniem mostka za pomocą specjalizowanej kamizelki, nie możemy podnosić nic cięższego (maksymalnie 5 kg z obu rąk), mycie głowy tylko jedną ręką podnoszoną powoli do góry.
•    W trakcie zabiegu tą metodą może dojść do złamania żebra co generuje dodatkowy ból w okresie rekonwalescencji.
•    Nawet przypadkowa nieostrożność (np. przewrócenie się na bok, brak kamizelki przy gwałtownym ruchu tułowia, zabawa z dzieckiem) mogą doprowadzić do rozszczelnienia się mostka, pęknięcia klamrowania. To niestety wymaga kolejnej interwencji chirurgicznej.
•    W przypadku operacji małoinwazyjnej bez rozległej ingerencji w spójność mostka rekonwalescencja jest krótsza (ok. 3 miesiące) i mniej restrykcyjna. Możemy spać na boku (najlepiej nieoperowanym, prawym), możemy podnosić ręce do góry, możemy prowadzić samochód. Dalej obowiązują jednak ograniczenia co do podnoszenia ciężkich rzeczy.
•    Przy dłuższej intubacji, a w moim przypadku także trudnej intubacji, może dojść do uszkodzenia śluzówki gardła i krtani. Po przebudzeniu nie jest to miłe uczucie, ale po tygodniu mija.
•    Długa intubacja powoduje także uszkodzenie dolnej wargi do postaci dużego siniaka i odgniata. Natłuszczanie i pielęgnacja przyspieszają gojenie trwające do 10 dni. Może dojść do lekkiego uszkodzenia unerwienia wargi objawiającego się mrowieniem w miejscu uszkodzenia.
•    Po intubacji oskrzela i płuca starają się oczyszczać. W przypadku operacji kardiochirurgicznych kaszel jest czymś normalnym, ale w okresie oczyszczania jest mokry z czekoladową plwociną.
•    Długa operacja może doprowadzić do odleżyny na ogół kości ogonowej. Wymaga pielęgnacji, ale nie pozostawia śladów ani nie generuje bólu.
•    W przypadku zabiegu małoinwazyjnego nasza lewa strona to w zasadzie jeden wielki siniak. Estetyka takiego obrazu raczej nie nastraja nas do myślenia o małej inwazji, ale porównanie małego cięcia pod piersią z ogromnym cięciem mostka wyjaśnia znaczenie użytego określenia.
•    Wspomagające krążenie pozaustrojowe realizowane jest (na ogół) przez prawą pachwinę. W okresie gojenia powstają w tym miejscu wyczuwalne, duże guzy, które znikają po kilku tygodniach. W zależności od ułożenia ciała może także dojść do lekkiej dysfunkcji unerwienia prawej stopy.
•    Ze względu na operacyjne traktowanie serca „wpada” ono w stan niewydolności co skutkuje „nabieraniem” wody przez organizm. Możemy mieć np. spuchnięte stopy (odczuwalne jako drętwienie lub mrowienie). 
•    W sali intensywnej opieki medycznej z naszego organizmu wychodzi szereg sączków i rurek. Wyglądamy nieco jak „robokop” ale to stan chwilowy, choć dla odwiedzającej rodziny może być trudny do łagodnego zniesienia.
•    Typowym powikłaniem w operacjach kardiochirurgicznych jest płyn w opłucnej. Powoduje on suchy, uciążliwy kaszel czasem nie do opanowania. Ja intensywnie kaszlałem po operacji przez miesiąc. Kiedy farmakologia nie pomaga można pozbyć się płynu jedynie za pomocą punkcji wykonywanej od strony pleców. Nie jest to nic strasznego choć do przyjemności nie należy. Miałem trzy punkcje i w ekstremalnym przypadku ściągnięto z jednego płuca 1.5l płynu. Sam zabieg punkcji obarczony jest pewnym ryzykiem (1%) powikłań takich jak odma (kontrolowane jest to prześwietleniem RTG) lub uszkodzenie płuca z krwawieniem. Nie spotkałem nikogo z takim powikłaniem.
•    W przypadku płynu w opłucnej, może zdarzyć się, że przejdzie on na operowaną pierś i w trakcie ruchów będziemy czuli i nawet słyszeli przelewanie się w piersi. Szczególnie może być to odczuwalne po punkcji, kiedy w opłucnej uwolni się sporo miejsca. Burczenie w piersi jak w brzuchu, może być przerażające, ale mija.
•    Poczucie chrupania i przeskakiwania w piersi i okolicach mostka czasem było dla mnie irytujące, ale według lekarzy normalne na etapie gojenia uszkodzonych struktur mięśniowych.
•    Sama operacja, a późniejsze ew. intensywne odwadnianie powoduje często zaparcia. Tutaj dochodzimy do pewnych dylematów, bo powinniśmy dużo pić, ale też się odwadniamy. Ja nie zrozumiałem w zasadzie co lepiej i jak robić? Jednak nie przejmujmy się, że w tym aspekcie przypominać raczej będziemy pewne zwierzęta z wełną niż klasycznego, zdrowego ssaka.
•    Szyte serce chce jak najszybciej się wyleczyć z ran. Reaguje na ogół wysokim tętnem. Przed operacją moje tętno spoczynkowe było w granicach 55-60, natomiast po w okolicach 100. W zasadzie non stop czułem się jakbym biegał co przeszkadzało mocno w śnie.
•    Lewa strona w okolicach piersi jest mocno opuchnięta. Nerwy są uszkodzone co w całości sprawia wrażenie jakbyśmy zamiast piersi mieli w tym miejscu twardą deskę. Uwieranie, brak czucia, a na etapie gojenia kłucia, pieczenia i pobolewania nie są czymś nienormalnym choć nieprzyjemnym.
•    Mamy oczywiście szwy i opatrunki. Dbanie o czystość ran i opatrunków jest kluczowe w etapie gojenia. W szpitalu pomagają nam w tym Panie Pielęgniarki. Jeżeli trzeba musimy zadbać o to sami. Małoinwazyjna operacja pozostawia mało szwów, które należy po ok. 10 dniach usunąć. Są to szwy po ramionach robota, sączkach i w pachwinie. Czasem jeden podtrzymujący na piersi. W sumie ok. pięć szwów. Główne szycie piersi na całej długości cięcia realizowane jest szwem rozpuszczalnym, nie wymagającym usunięcia. Wg. aktualnych trendów do dezynfekcji ran należy używać Prontosanu i absolutnie nie wolno używać Octeniseptu. Dlaczego? Octenisept niszczy wszystkie szkodliwe wirusy i bakterie poza jedną pozostawiając doskonałe warunki dla rozwoju. Prontosan ponoć niszczy wszystko.
•    Ja po operacji często nadal czuję około kardiologiczne dolegliwości jak drętwienie brody i mrowienie lewej dłoni. Trudno określić co jest tego przyczyną. Lekarze na ogół w takim wypadku wykonują EKG. Nie umiem zatem jak na dzisiaj powiedzieć, czy operacja zmieniła moje dolegliwości na tyle, aby uznać, że problemy sercowe są na jakiś czas odłożone.
•    Powikłaniem po operacji wszczepienia bypassów z którym niestety należy się liczyć jest w przypadku żył „zarastanie”, a w przypadku tętnic obkurczanie. Możliwy horyzont czasowy tych zmian jest dość rozległy. Notuje się przypadki od kilku miesięcy do kilku lat.
I co dalej?

Kiedy wybierałem się na operację zakładałem, że wszystko pójdzie szybko, bez powikłań i komplikacji. Było to założenie błędne. Moim podstawowym kłopotem był płyn w opłucnej, który bardzo osłabiał i moje siły i tempo rekonwalescencji. Dlatego zdecydowałem się na rehabilitację w Klinice Rehabilitacyjnej Międzylesie. Jest do doskonałe miejsce przede wszystkim dzięki obecności doskonałych kardiologów. Ja miałem to szczęście, że trafiłem pod opiekę Pani dr. Anny Słowikowskiej, z jej unikalnym, naukowym, ale jednocześnie ludzkim podejściem do pacjenta. Aktualnie jestem w trakcie rehabilitacji i takie podejście do leczenia polecę każdemu. To jednak temat na odrębną opowieść. Rehabilitacja z profesjonalną opieką, jednocześnie blisko Szpitala, w którym wykonywano sam zabieg (skorzystałem z tej bliskości w celu punkcji opłucnej) to nie tylko poczucie bezpieczeństwa, ale także duży czynnik gwarancji powodzenia. Podsumowując zatem trudno mi jak na dzisiaj podsumować wynik leczenia i z pełnym przekonaniem odnieść się do mojego stanu zdrowia. Leczenie trwa.
Podziękowania
Nie sposób podziękować wszystkim z imienia i nazwiska, którzy są lub byli częścią mojej kardiologicznej i kardiochirurgicznej drogi. Są jednak osoby o których nigdy nie zapomnę i które odegrały ogromną rolę w ratowaniu sprawności mojego serca. Zastanawiałem się także nad kolejnością podziękowań i postanawiałem zastosować jednak, prosty, logicznie oczywisty klucz – Szpital i poza nim.

    Dziękuję Panu Profesorowi Piotrowi Suwalskiemu, Dyrektorowi Państwowego Instytutu Medycznego MSWiA, Kierownikowi Kliniki Kardiochirurgii i Transplantologii za to, że jego naukowy umysł, pasja, determinacja i dążenie do celu pozwoliły opracować unikalną w skali świata i Europy metodę operacji kardiochirurgicznych z asystą robota DaVinci. Bardzo mocno dziękuję za poświęcony mi czas na wyjaśnienia i wykonanie małoinwazyjnej, unikalnej, aby nie powiedzieć rewolucyjnej, operacji.
    Dziękuję Panu Profesorowi Kazimierzowi Suwalskiemu, Konsultantowi Oddziału Kardiochirurgii MSWiA, za bezprecedensową pomoc, wyrozumiałość i cierpliwość. Pan Profesor jest niesamowitym człowiekiem, który doskonale wie, jak rozmawiać z pacjentem i jego rodziną. Jego rzetelność i rozumienie potrzeb pacjenta oraz rodziny w trakcie zabiegu pozwoliły wszystkim nam przejść przez ten z jednych najtrudniejszych okresów naszego życia dużo lżej i łatwiej niż byłoby to bez pomocy Pana Profesora Kazimierza. Pan Profesor Kazimierz jak obiecał, że zadzwoni o określonej porze to z zegarmistrzowską precyzją dzwonił, nawet jak nie było nic konkretnego do przekazania, bo zabieg ciągle trwał.
    Dziękuję Panu Profesorowi Piotrowi Suwalskiemu i jego zespołowi kardiochirurgów za przeprowadzenie ponad 12to godzinnej operacji wszczepienia czterech bypassów „skaczących” na bazie dwu tętnic płucnych.  Panowie, wasz talent, wytrzymałość i kondycja fizyczna są godne największego podziwu i szacunku.
    Dziękuję Panu Doktorowi Dominikowi Drobińskiemu i jego zespołowi anestezjologów za utrzymanie mojego ciała w dobrej kondycji podczas operacji oraz po niej. To co potrafią zrobić, na ogół anonimowi, anestezjolodzy jest godne podziwu i uznania. To praca na najwyższym poziomie. W moim przypadku była to także walka z tzw. problemem trudnej intubacji.
    Dziękuję instrumentalistkom i innym członkom Zespołu operacyjnego za trwanie przy mnie przez bardzo długi czas.
    Dziękuję anonimowym dawcom krwi za Wasz dar życia, bez którego operacja byłaby nie do wykonania.
    Dziękuję Panu doktorowi Tomaszowi Derkowskiemu, anestezjologowi Szpitala MSWiA za wsparcie przed i w trakcie mojego pobytu w Szpitalu.
    Dziękuję Pani Profesor Katarzynie Kotffis, Konsultantowi Krajowemu w zakresie anestezjologii za ogromne wsparcie i precyzyjne, konkretne i szybkie odpowiedzi na moje i rodziny pytania.
    Dziękuję Paniom Pielęgniarkom i Panu Pielęgniarzowi, za opiekę w trakcie pobytu w Szpitalu i czasami wręcz heroiczną walkę z problemem pobiera krwi z moich uciekających żył. Paniom Kuchennym za dostarczanie posiłków.
    Dziękuję Zespołowi Rehabilitantów za pooperacyjne postawienie mnie na nogi, szkolenia i rozmowy związane szybkością i jakością powrotu do zdrowia.
    Specjalne podziękowania kieruję w stronę Pana Profesora Stanisława Bartusia, Kierownika Oddziału Kardiologii Interwencyjnej Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie, który w 2007 roku wszczepił mi „na ostro” pierwszego stenta, a prawie 20 lat później błyskawicznie postawił trafną diagnozę co do mojego stanu zdrowia. Już na drugiej wizycie Pan Profesor wypisał mi skierowanie do szpitala, a nie uznawał, że jestem „pacjentem bardziej przestraszonym niż chorym”. To Pan Profesor zainspirował mnie tematem robotyki w kardiochirurgii i wskazał możliwości w Polsce. Pan Profesor jest unikalnym lekarzem, który walczy o swojego pacjenta z pełną determinacją i wytrwałością nie licząc się z opinią innych. Dla Pana Profesora to pacjent jest najważniejszy, a nie system i procedury.
    Dziękuję Panu Profesorowi Piotrowi Pieniążkowi za przeprowadzenie ma moim organizmie pierwszej angioplastyki serca (2001 rok) i słowa, które pamiętam do dziś: „ja zrobiłem swoje, teraz wszystko zależy od ciebie”. Dziękuję także, za ponad 20 lat opieki kardiologicznej.
    Dziękuję Panu Profesorowi Dariuszowi Dudkowi za artystycznie umieszczone stenty w tętnicach mojego serca (2007 rok). Kunszt tej pracy jest podziwiany do dzisiaj. Dziękuję także za wiele wnikliwych rozmów na tematy różne.
    Dziękuję Panu Profesorowi Stefanowi Kieszowi z San Antonio Endovascular and Heart Institute, USA za szybki kontakt i pokazanie innego podejścia do oferty usług medycznych. 
    Dziękuję mojej Rodzinie i dużej rzeszy Znajomych za mocne wsparcie i nieprzerwane słowa otuchy. 
Zasoby:
•    Serce w dobrym stylu. Jak zatroszczyć się o swoje zdrowie. Dr. n. med. Anna Słowikowska, wydawnictwo Marginesy, 2025
•    https://www.linkedin.com/posts/maciejkawecki_ten-cz%C5%82owiek-z-polskiego-oddzia%C5%82u-kardiochirurgii-activity-7186607209022181376-2K0u?utm_medium=ios_app&rcm=ACoAACuKExkBuDrmX-zoIEc9VWXiY7pDY3Pl90E&utm_source=social_share_send&utm_campaign=copy_link
•    https://www.wprost.pl/nauka-dla-rozwoju-medycyny/11696857/operacje-serca-robotem-prof-suwalski-jestem-w-srodku-klatki-piersiowej-pacjenta.html
•    https://youtu.be/5E9t2srGetI?si=o9wR1R5R8eqQW8TE
•    https://www.gov.pl/web/pimmswia/kierownictwo
•    https://www.gov.pl/web/pimmswia/klinika-kardiochirurgii

Możesz także zobaczyć ...

Back to Top