Kiedy w latach 70 pojawiła się informacja iż pewien Niemiec wywołał negatyw Agfa w wodach Renu bez żadnych dodatków, wzbudziło to moje i moich przyjaciół spore zaciekawienie. Już nie pamiętam czy podała to jedynie słuszna w tych latach jedyna telewizja, czy też informacja pojawiła się w prasie ale na pewno komentarze dziennikarzy ogniskowały się na podkreśleniu dużego zanieczyszczenia pięknej rzeki na „zgniłym Zachodzie”. Sformułowania te może nie do końca są czytelne dla współczesnego, młodego pokolenia zatem powiem, że chodziło po prostu o propagandę PRLu skierowaną na obóz kapitalistycznych przeciwników. W tych czasach oczywiście powszechna była fotografia amatorska oparta na procesach czarno-białych, a najpopularniejsze materiały fotograficzne pochodziły z polskiej fabryki FOTON. Można było też dostać produkty radzieckie (FOTO) lub czechosłowackie (Foma), a wschodnio-niemieckie (NRD) ORWO uchodziły za materiały wysoce ekskluzywne o wysokiej jakości (tak na marginesie było to zgodne z prawdą). Wtedy towar raczej nie leżał na półkach i czasami było ciężko kupić nawet podstawowe materiały – choćby wywoływacz uniwersalny. Receptury takie jak D-76 składało się po prostu z odczynników chemicznych bowiem praktycznie nie można było kupić tego typu wywoływacza w konfekcjonowanej formie. Zatem taka nowość budziła pewien entuzjazm choć oczywiście nikt nie pokazał rezultatu pracy niemieckiego eksperymentatora. Jedyne co było wiadomo to iż zastosowano czas wywoływania 24h. Idąc tym tropem postanowiłem wypróbować skuteczność wód Wisły w Krakowie. Udało mi się osiągnąć rezultat rozmydlonych klatek bez kontrastu, z widocznymi światłocieniami ale nawet nie próbowałem tego upowszechnić bo przecież oficjalnie woda w Wiśle była czysta jak Morskie Oko.
Zastanawiałem się jednak co w zasadzie zarówno w przypadku Renu jak i Wisły było substancją aktywną? Zupełnie niedawno natrafiłem na pewien ślad tej bardzo starej zagadki. Otóż w serwisie Flickr istnieje dość ciekawa grupa dyskusyjna zajmująca się tradycyjną fotografią czarno-białą (http://www.flickr.com/groups/bwology/discuss/). Wiele interesujących wątków dyskusyjnych wyraźnie pokazuje jak duża jest rzesza entuzjastów takiej fotografii mimo absolutnej dominacji cyfrowych technologii. Dość powiedzieć, że nadal w użyciu jest ponad 100 wywoływaczy (http://www.digitaltruth.com/devchart.php) do obróbki negatywów czarno-białych, a są fotografujący nadal poszukujący i eksperymentujący (np. tzw. stand development – czyli długie wywoływanie bez dotykania w silnie rozcieńczonej kąpieli). Pewnego dnia pojawił się jednak nieco zatrważający wątek - http://www.flickr.com/groups/bwology/discuss/72157624422921348/ - zatytułowany „using Urine as a developer”. Otóż wynika z niego, że zupełnie dobrym wywoływaczem może być poranny, żółty płyn którego na ogół każdy z nas pozbywa się dość szybko pod naciskiem nieopartego parcia i raczej unika kontaktu z tym produktem choćby ze względów zapachowych. Wystarczy dodać do owego płynu nieco witaminy „C” i wywoływacz gotowy. Rezultaty są zupełnie niezłe (zachęcam do zapoznania się z tym wątkiem) i w dodatku koszt symboliczny, a dostępność praktycznie zawsze od ręki. Wynalazca nazwał ten produkt „Unial”, choć nie sądzą aby metoda zyskała liczne grono naśladowców.
Wydaje mi się, że już jednak wiem co było substancją aktywną w wodach Renu i Wisły …